Magazyn Zmiany, październik, tekst nr 2
Przez lata – i ta, i poprzednie ekipy rządzące doprowadziły do długiego oczekiwania na prawomocne rozstrzygnięcia spraw, dodatkowo w zakresie spraw pracowniczych likwidowane są małe sądy pracy. To wszystko powoduje, że wydłuża się czas rozpoczęcia i zakończenia procesu – mówi mecenas Paweł Jurałowicz. Poniżej cała rozmowa.
Od lat reprezentuje Pan pracowników w sądowych sporach z firmami. Czy w ostatnich latach nastąpiły jakieś zmiany mające wpływ na orzecznictwo w zakresie prawa pracy?
Nigdy nie było łatwo, natomiast niewątpliwie w ostatnich latach wydłużył się – i tak już długi – czas rozpoczęcia i zakończenia procesów.
Jest szansa, że zapowiadana nowelizacja kodeksu postępowania cywilnego coś w tym temacie zmieni?
Rzeczywiście, 7 listopada wejdzie w życie nowelizacja KPC zmieniająca brzmienie przepisu art. 4772 § 2 k.p.c. Zgodnie z treścią tego przepisu sąd – na wniosek pracownika – jeszcze przed prawomocnym zakończeniem postępowania będzie mógł zobowiązać pracodawcę do dalszego zatrudniania bezprawnie zwolnionego pracownika. Będzie to tylko możliwość, a nie obowiązek sądu. Dopiero za jakiś czas okaże się, na ile będzie to rzeczywiście przydatny instrument, po który można sięgać z dużą dozą pewnością, że wnioski będą uwzględniane. Proszę pamiętać, że pełnomocnicy reprezentujący pracodawcę, będą oponować – argumentując na przykład, że zatrudnianie pracownika będzie źle wpływać na dyscyplinę pracy i konieczność jego dalszego zatrudniania przed prawomocnym rozstrzygnięciem, zadziała na niekorzyść całego zespołu.
Wspominał Pan o długim czasie oczekiwania na rozprawy. Ile on wynosi?
W Poznaniu i innych miastach tej wielkości czeka się co najmniej kilka miesięcy, w Warszawie – nawet 1,5 roku. Fakt, że w stolicy i dużych ośrodkach dużo łatwiej o pracę niewiele tu zmienia. Trzeba powiedzieć jasno – reforma sądów nie przynosi w tym zakresie spodziewanego rezultatu. Nie raz miałem do czynienia z dramatycznymi sytuacjami – na przykład zwolnionymi z dnia na dzień pracownikami, którzy są jedynymi żywicielami rodziny. W obliczu tak trudnej sytuacji moje zapewnienia, że są duże szanse na wygranie procesu, nic nie dają – bo ewentualne korzystne rozstrzygnięcie sądu może zapaść dopiero za 2-3 lata, a do tego czasu za coś przecież trzeba żyć. Dlatego często zdarza się, że pracownik – gdy dowiaduje się, jaki jest czas oczekiwania – od razu rezygnuje. Wiele jest też osób, które – przyparte do ściany przez pracodawcę – podpisują bez wahania podsunięte im pod nos dokumenty – nawet jeżeli są dla nich niekorzystne.
Skąd bierze się tak długi czas oczekiwania na rozprawy?
Przez lata – i ta, i poprzednie ekipy rządzące doprowadziły do długiego oczekiwania na prawomocne rozstrzygnięcia spraw, dodatkowo w zakresie spraw pracowniczych likwidowane są małe sądy pracy. To wszystko powoduje, że wydłuża się czas rozpoczęcia i zakończenia procesu. Do tego dochodzą ograniczone możliwości lokalowe i – co jeszcze ważniejsze – kadrowe; dość wspomnieć o niedawnych protestach pracowników wymiaru sprawiedliwości. Wykwalifikowanych ludzi ubywa, zaległości się nawarstwiają i mamy błędne koło. Trzeba też przyznać, że sprawy są coraz trudniejsze i bardziej skomplikowane, a więc – siłą rzeczy – ich rozpoznanie trwa dłużej.
Wynika to z większej świadomości pracowników i reprezentujących ich organizacji związkowych?
Tak, bo mają w tej chwili lepszy dostęp do przepisów praca pracy czy opinii prawnych. Niezależnie od tego jednak, zawsze byli i będą w gorszym położeniu od pracodawcy – i to raczej szybko się nie zmieni.
fot. pixabay