Magazyn Zmiany, luty/4; Fot. Grzegorz Skowronek/Gazeta Wyborcza
W naszym cyklu Szósta Zmiana – o pasjach i pozazwiązkowej działalności naszych działaczy – gościmy Włodzimierza Seifryda z Sekcji Hutników, trenera i prezesa klubu Gol Częstochowa.
Muszę zacząć od zdjęcia. Wspaniały atak przypuściły Pana zawodniczki!
Oblały mnie wodą i krawat obcięły.
To był Pan stratny.
Specjalnie ubrałem stary. Byłem pewny, że wygrają. Nie pamiętam już, kiedy dokładnie została zrobiona ta fotografia, ale to moment tuż po zdobyciu jednego ze złotych medali w futsalu.
Ile było tych medali?
Trochę się uzbierało. Było wiele sukcesów młodzieżowych i w dorosłej piłce. W latach 2007 – 2016 dziewięciokrotnie stawaliśmy na podium Mistrzostw Polski Seniorek – było 3 x złoto, 3 x srebro i 3 x brąz. Wcześniej 4-krotnie (2 x złoto, 1 x srebro, 1 x brąz) triumfowaliśmy w piłce halowej – poprzednicze futsalu.
Były też sukcesy na trawie.
I to spore. Kilka lat po założeniu klubu i skompletowaniu drużyny – a trzeba wiedzieć, że większość dziewczyn była z tzw. “łapanki” – braliśmy udział w rozgrywkach pucharu UEFA. Był rok 2007. Byłem dumny z zawodniczek, bo trenowały w parszywych warunkach – dość powiedzieć, że ubikacja była w pobliskim lasku. Jako wicemistrzynie kraju przebierały się na workach z wapnem, bo klub, mimo ogromnych sukcesów, wciąż był pomijany przy rozdziale miejskich dotacji. Ale one walczyły i ciągle pokazywały klasę – mimo spartańskich warunków.
Jak to się stało, że trafił Pan do kobiecej piłki?
18 lat sędziowałem, ale tam nie miałem większych sukcesów. Później przez dwa lata trenowałem chłopców; wtedy przyszła propozycja, by założyć uczniowski klub sportowy. I tak to się zaczęło. W kwietniu 1996 roku powstała drużyna, chwilę później wystartowaliśmy w zawodach o Puchar Wielgusa. Był pierwszy sukces, bo dotarliśmy do finału, który rozgrywany był przed meczem reprezentacji z Niemcami. Dziewczynki miały wtedy 10-11 lat. Rok później triumfowaliśmy w turnieju Super Gool finansowanym przez Zbigniewa Bońka. Po zwycięstwie słynny Zibi w nagrodę ufundował nam wycieczkę do Włoch i nosił moje dziewczyny na ramionach po plaży. Po 11 latach, w 2007 roku, trzon tamtej drużyny zdobył wicemistrzostwo Polski na trawie, które doprowadziło nas właśnie do europejskich pucharów.
Sukcesy były, ale założę się, że – jak to z kobiecym sportem – pewnie mieliście wiecznie pod górę. Zresztą, sam wspominał Pan o spartańskich warunkach.
Jasne. Były lata 90., o piłce mówiło się niewiele albo nic. Przekonywaliśmy wszystkich, że to tendencja światowa, że kobiety grają w każdym liczącym się klubie europejskim. Mimo upływu lat, w Polsce wciąż to nie jest standard. Z klubów grających w Ekstraklasie tylko Śląsk Wrocław ma kobiecą drużynę grającą w najwyższej lidze. Męskie środowisko piłkarskie patrzyło na nas z politowaniem, mam wrażenie, że do tej pory nie docenia się naszych sukcesów. Tymczasem w tej drużynie było 15 reprezentantek kraju, które grały w pucharze UEFA! O wszystkie dotacje musieliśmy walczyć, wiele rzeczy robiliśmy sami.
I nie ma Pan dość?
Jeden zbiera znaczki, a ja gram w piłkę – to moja wielka miłość. Ciągle trenuję dziewczyny (dziś już mnie ogrywają), ciągle angażuję się w życie klubu, choć oczywiście rozglądam się powoli za kimś, kto przejmie po mnie schedę. Dziś rządzi, jak ja to mówię, KOR, czyli komitet oszalałych rodziców – nie można podnieść głosu, bo od razu jest awantura. A ja jestem trenerem ustawiającym i musztrującym, więc nie przystaję do dzisiejszych standardów.
Zostaną wspomnienia – piękne! – i książka. Jestem bohaterem jednej z pierwszych pozycji, która traktowała o genezie kobiecej piłki nożnej w Polsce; Artur Kmita, pisząc doktorat, zajął się historią moją i klubu UKS Gol Częstochowa, w którym od 1996 roku jestem prezesem, trenerem, kierownikiem drużyny. No, koszulki też zdarzało się prać – i to także część tej historii.