Magazyn Zmiany, wrzesień/07
–Koledzy z Solidarność i OPZZ traktowali nas jak dziecko z nieprawego łoża. Cóż było robić – nie poddawaliśmy się i dalej, konsekwentnie, budowaliśmy naszą organizację– mówi Leszek Kasiński, jeden z założycieli OZZZPRC.
Gdy powoływaliście Zrzeszenie na początku lat 90., działały inne, duże związki zawodowe. Potrzebny był kolejny?
I to bardzo! Mieliśmy już dość – żaden z istniejących, branżowych związków nie zwracał uwagi na pracowników zmianowych. Postanowiliśmy coś zmienić. Pierwszy związek zawodowy pracowników zmianowych powstał w Elektrowni Kozienice, za czasów Kazimierza Drabika. Dwa miesiące później byliśmy my – w Połańcu. Pierwszym przewodniczącym został mój przyjaciel i współzałożyciel Związku Wiesław Łaszyca. Szybko nawiązaliśmy kontakt z Kozienicami; niewiele później podobne organizacje powstały w elektrociepłowni Łęg, Bielsko Biała, elektrowni Jaworzno czy Bełchatów.
Nawiązaliśmy kontakt, pewnie jakoś się zdzwoniliśmy – nie było to takie proste jak dziś, bo przecież nie było wtedy telefonów komórkowych. W maju 1990 roku powołaliśmy Komitet Założycielski późniejszego Porozumienia Związków Zawodowych Pracowników Ruchu Ciągłego Energetyki. We wrześniu zjechaliśmy do Połańca – tam zorganizowany był pierwszy Krajowy Zjazd Delegatów z udziałem siedmiu organizacji związkowych. Tam też powstała koncepcja logo Zrzeszenia; Pomysł, by były to strzałki ułożone w kształcie koła wyszedł ode mnie – znajoma plastyczka pomogła to wszystko artystycznie ułożyć.
Jakie były te pierwsze spotkania?
Wszyscy opowiadaliśmy o swoich problemach – okazało się, że są podobne. Największy dotyczył czasu pracy. Pracowaliśmy nie dość, że na nocki, w soboty, niedziele i święta, to jeszcze dłużej niż pierwsza zmiana. Był co prawda dodatek, ale on w żaden sposób nie rekompensował uciążliwości, które musieliśmy znosić jako pracownicy zmianowi.
Po zalegalizowaniu w sądzie naszej organizacji, zaczęliśmy mocno działać; żarty się skończyły – wiedzieliśmy, że reprezentujemy dużą grupę ludzi, która na nas liczy. Coraz głośniej i skutecznej upominaliśmy się o swoje; Początki były szalone – niezliczona liczba wyjazdów i spotkań, podczas których uczyliśmy się pracy związkowej, redagowania pism i precyzyjnego formułowania myśli. Szybko przekonaliśmy się, że bez mocnej znajomości podstaw prawnych nie mamy czego w tym świecie szukać, wiedzieliśmy też, że bez pomocy dobrych prawników się nie obędzie.
Jak podchodziła do Was “konkurencja”?
Koledzy z Solidarności i OPZZ traktowali nas jak dziecko z nieprawego łoża. Cóż było robić – nie poddawaliśmy się i dalej, konsekwentnie, budowaliśmy OZZZPRC. Nieraz słyszeliśmy, że w środowisku mamy opinię “dziwnych” związkowców.
Dlaczego?
Na spotkaniach czy negocjacjach nie używaliśmy słownictwa wulgarnego, dążyliśmy do kompromisu i opieraliśmy się na rzetelnych informacjach. Standardy wyglądały wtedy zupełnie inaczej.
Pierwszy duży sukces przyszedł już na początku lat 90. Udało nam się wyrównać czas pracy, czterobrygadowa organizacja pracy dostała dodatkowe dni wolne. Wtedy w energetyce, podobnie zresztą jak dziś, był problem z ponadzakładowym układem zbiorowym pracy. Negocjowaliśmy przy nim twardo, dokładając rzeczy, na których zależało nam, pracownikom zmianowym. Później przyszedł czas prywatyzacji. Wszyscy musieliśmy się uczyć, słowniki i encyklopedie szły w ruch, bo były słowa i terminy, z którymi stykaliśmy się po raz pierwszy.
Na pracowników padł wtedy blady strach, bo nikt do końca nie wiedział, jak prywatyzacja będzie przebiegać i co przyniesie, ale muszę przyznać, że przedstawiciele pracodawcy działali sprawnie i potrafili łagodzić niemal wszystkie napięcia. Ci, którzy dobrowolnie odchodzili, w ramach PDO, nierzadko dostawali duże rekompensaty finansowe.
Gdy patrzy Pan wstecz – czy czegoś żałuje?
Tylko tego, że czas tak szybko mija. Mówiąc szczerze praca związkowca jest bardzo niewdzięczna; ciężko o komfort będąc nieustannie między młotem a kowadłem. Mimo to niczego bym w swoim życiu zawodowym nie zmienił.
Dziś z dumą myślę o początkach OZZZPRC. W życiu bym nie uwierzył, że Zrzeszenie przetrwa tyle lat i tak się rozrośnie. Największy powód do dumy? To że jako delegaci mamy od samego początku świetny ze sobą kontakt i – jako organizacja – niesamowicie dużą wiedzę – o prawie pracy, o pracy zmianowej, o problemach naszych członków Związku z różnych branż.
Co jest, Pana zdaniem, najważniejsze w pracy związkowca?
Rozmowa i umiejętność przekonywania, rzetelne przekazywanie informacji i działanie w dobrej wierze – a nie na zasadzie “oszukamy was i będziemy górą”, bo to myślenie krótkofalowe. Kompromis polega na tym, że żadna ze stron nie jest w stu procentach zadowolona z wyników, ale to jedyna słuszna droga. Poza tym, zawsze powtarzam młodym związkowcom, że należy opierać się na prawie pracy, rzetelnej wiedzy; nie ma co tworzyć własnych ideologii czy brać natchnienia z kosmosu – liczą się wyłącznie zapisy w kodeksach, umiejętność ich wykorzystywania oraz cierpliwość w działaniu.