Magazyn Zmiany, grudzień/05
–Podstawowy błąd polega na tym, że na początku lat 90-tych kilku strategicznych obszarów nie wyłączono z bieżącego sporu politycznego. Proszę zwrócić uwagę – każda nowa władza przychodzi z projektami zmian w zakresie ochrony zdrowia, emerytur, energetyki, których to charakter jest bardzo często rewolucyjny. Czy byłaby Pani w stanie wymieć jakąkolwiek dziedzinę życia społeczno-gospodarczego, w której następowała kontynuacja wizji? Działam w ruchu związkowego ponad 20 lat i trudno jest mi odnaleźć taki przykład – mówi Magazynowi Zmiany Dorota Gardias, Przewodnicząca Forum Związków Zawodowych
Na ostatnim posiedzeniu plenarnym Rady Dialogu Społecznego mówiła Pani tak: “Choćbyśmy nie wiem jak wiele zapisów sobie stworzyli, jak bardzo byśmy nie zinstytucjonalizowali Rady Dialogu Społecznego to należy pamiętać, że to od woli Rządu zależy czy one będą miały swoją moc. Czy one staną się rzeczywistością w relacjach, w dyskusji na temat elementarnie ważnych problemów natury społeczno – gospodarczej. Ostatnie lata pokazały, że to nie zapisy zawodzą w pierwszej kolejności, choć dostrzegamy potrzebę ich zmian”. Co, w Pani ocenie, zawodziło zatem najbardziej?
Właściwie, należałoby sobie zadać pytanie – kto zawiódł? Właśnie o tym było moje krótkie przemówienie w trakcie posiedzenia plenarnego RDS w Pałacu Prezydenckim. Prowadzenie dialogu społecznego, w szczególności instytucjonalnego, wymaga odpowiednich postaw, gotowości, woli. Ustawa o Radzie Dialogu Społecznego wyznacza ramy, w jakich poruszają się partnerzy społeczni i strona rządowa.
Tyle, że w ustawie nie da się zapisać, że ktokolwiek musi chcieć się na coś zgodzić, albo że ma obowiązek osiągać kompromisy. Myślenie w tych kategoriach jest utopijne. Relacje strony społecznej z Rządem RP sprowadzają się ostatecznie do odpowiedzi na proste pytanie – czy ktoś, a w tym przypadku strona rządowa – chce wysłuchać czy nie? Czy nasze argumenty zostaną wzięte pod uwagę czy nie? Konstrukcja dialogu społecznego sprowadza się do kwestii aksjologicznych, kulturowych. Można budować politykę społeczno-gospodarczą w oparciu o konsensus, albo w oparciu o utrzymywanie władzy za wszelką cenę. Im dłużej postępuje się wedle tej drugiej taktyki, tym trudniej jest później zrobić krok w tył. Dlaczego? Tu w grę wchodzi kilka elementów – zaufanie do instytucji państwowych i nieodwracalne decyzji w zakresie alokowania publicznych środków.
To co jest słuszne z punktu widzenia prowadzenia nieustannej kampanii wyborczej nie zawsze jest styczne z interesami grup, które reprezentują reprezentatywne centrale związkowe. I żeby było jasne, to nie jest argument przeciwko sprawiedliwej redystrybucji dóbr, podwyższaniu minimalnego wynagrodzenia. Absolutnie nie! Chodzi tylko i aż o to, że my prowadząc ze stroną rządową dialog nie kalkulujemy czy im się to opłaca politycznie, wyborczo. Myślimy w kategoriach, jakby to najtrafniej ująć – twardej racji stanu. A po drugiej strony nie odnajdujemy analogicznych intencji.
Zwróćmy uwagę na kształt ustawy budżetowej. Z jednej strony traktuje się pracowników szeroko pojętego sektora finansów publicznych jako zło koniecznie – wmawia się tym ludziom, że nie można im dać podwyżki bo teraz trzeba oszczędzać. A z drugiej strony, lekką ręką wyrzuca się miliardy poza budżet, tworzy fundusze, które w większości są poza wszelką społeczną kontrolą. One mają służyć do celowanych „inwestycji”, zabezpieczania poparcia społecznego określonych grup. Rząd w tym roku całkowicie skapitulował w zakresie myślenia propaństwowego. Pozostawił na pastwę losu pracownice i pracowników, których pośrednio lub bezpośrednio zatrudnia.
A jednocześnie zamierza podnieść minimalne wynagrodzenie w stopniu większym, aniżeli oczekiwali tego związkowcy. Ktoś może zapytać – a to źle? Nie, tyle że mówiąc w sposób precyzyjny – jeśli przedstawiciele rządu mówią, że podnoszą płacę minimalną to przede wszystkim nakazują ją podnieść w sektorze prywatnym, nie publicznym.
Rekordowa podwyżka płacy minimalnej to również rekordowy wzrost danin i podatków. Znów – czy to źle? No właśnie, mam wątpliwości czy da się dialog podzielić na zły lub dobry.
Nie posłuchano nas kompletnie ws. postulowanej, wskaźnikowej podwyżki w państwowej sferze budżetowej. Wskaźnikowy wzrost o 7,8%, biorąc pod uwagę wzrost inflacji, jest realną obniżką płac. Tyle, że premier Morawiecki zawsze może wyjść i powiedzieć, że przecież rząd dba o wynagrodzenia, ponieważ podnosi minimum. I tak oto wracamy do punktu wyjścia.
Strona społeczna wielokrotnie wskazywała na konieczność zmian w zakresie dialogu – co, zdaniem działaczy FZZ, jest do naprawienia w pierwszej kolejności?
Rada Dialogu Społecznego musi być instytucją, w pełnym tego słowa znaczeniu. Dziś to komórka działająca w ramach Ministerstwa Rodziny i Polityki Społecznej. Ona powinna być dofinansowania, ażeby mogła inwestować w przygotowanie opinii, analiz, ekspertyz, tworzyć nowe przestrzenie, wokół których toczyłoby się merytoryczną dyskusję. Jeśli spojrzymy na budżety wielu rządowych agend to odkryjemy, że Rada Dialogu Społecznego jest niedofinansowana.
Druga kwestia to możliwość opiniowania projektów poselskich. Rząd Zjednoczonej Prawicy wielokrotnie stosował sztuczkę z wrzutkami poselskimi, ażeby nas ominąć, zmarginalizować nasz głos. To niedopuszczalne.
Czy projektowane zmiany będą miały wpływ na jakość dialogu społecznego w Polsce? Co musiałoby się wydarzyć, żeby miały?
Zacznijmy od tego, że strona rządowa nie wyraża zgody na proponowane zmiany. Na dzień dzisiejszy stoimy w miejscu. Odpowiadając na drugie pytanie – po przysłowiowej drugiej stronie stołu musieliby usiąść ludzie, dla których nasz głos jest ważny. Dla których ważne jest Państwo Polskie jako wspólnota, a nie tylko obszar wpływów politycznych. Polityka musi w Polsce zacząć oznaczać coś więcej, niż osiąganie doraźnej przewagi, dominacji nad innymi uczestnikami życia publicznego.
W jakim kierunku powinniśmy iść? Kto, Pani zdaniem, wyznacza dobre standardy w tych kwestiach?
Pani Redaktor, przestańmy szukać prostych odpowiedzi na trudne pytania. Mieliśmy być drugą Japonią, Irlandią, drugimi Węgrami. I co z tego wyszło?
Polskę toczy wiele nakładających się, historycznie i politycznie podziałów, różnic, dychotomii. Mamy unikalne doświadczenia, nasz rozwój historyczny jest trudny, chociażby z racji czynników geopolitycznych. Poza tym, my się w pewien sposób godzimy, w wymiarze ogólnym na ograniczanie dialogu. Wyniki wyborów są takie jakie są. To nie jest tak, że nam ktoś z zewnątrz te możliwości wynikające z dialogu ogranicza.
Powinniśmy szukać własnej drogi. Słuchać siebie nawzajem. Ograniczać temperaturę sporu. Myśleć w kategoriach długoterminowych. Szanować niepodległość, o którą walczyło wiele pokoleń. W większym stopniu odróżniać to, co nazywamy szeroko pojętą prawdą od własnych przekonań, poglądów. To zabrzmi trywialnie, ale naprawdę nikt z nas nie ma na nią monopolu. A ponadto, w skali ogólnospołecznej – więcej się angażować, nie czekać, aż ktoś coś za nas załatwi. Dziś jest dobry moment na reformę ruchu związkowego, na poszerzenie formuły, na jej zmianę, na jej dostosowanie do oczekiwań i mentalności kolejnych pokoleń. To by nas uzbroiło w nowe siły, w nowe możliwości nacisku, nowy model komunikacyjny.
Gdyby miała postawić Pani diagnozę – co poszło nie tak, że w tej chwili mówimy o kryzysie dialogu społecznego w Polsce?
Podstawowy błąd polega na tym, że na początku lat 90-tych kilku strategicznych obszarów nie wyłączono z bieżącego sporu politycznego. Proszę zwrócić uwagę – każda nowa władza przychodzi z projektami zmian w zakresie ochrony zdrowia, emerytur, energetyki, których to charakter jest bardzo często rewolucyjny. Czy byłaby Pani w stanie wymieć jakąkolwiek dziedzinę życia społeczno-gospodarczego, w której następowała kontynuacja wizji? Działam w ruchu związkowego ponad 20 lat i trudno jest mi odnaleźć taki przykład. W rzeczywistość postkomunistyczną weszliśmy praktycznie bez ustalonych, szerszych priorytetów. Oprócz dążenia do przynależności do NATO i w jakiejś mierze do Unii Europejskiej nie nakreśliliśmy szerszej perspektywy. Pierwszy przykład z brzegu – Polski Ład! Nagle wprowadza się ogromną reformę podatkową, w praktyce bez jakiegokolwiek nasłuchu społecznego, gospodarczego. Nie bierze się pod uwagę opinii ekspertów, partnerów społecznych. A potem trzeba było się z tego wycofać. A przecież już kilkanaście lat temu, chociażby w 2007 roku, był dobry moment na ustalenie kierunku zmian w systemie podatkowym.
To samo tyczy się emerytur. Dziś Rząd RP wypłaca „nastki”, spoza budżetu! Kolejna doraźna zabawa publicznymi pieniędzmi, gra nastrojami społecznymi. Energetyka? Zamiast inwestować w aktywa energetyczne, pod płaszczykiem restrukturyzacji, kurczono jakże ważną część ekspozytury polskiej suwerenności. Co dziś z tego mamy? Lęk i straty społeczne, wysokie ceny, zagrożenie utratą suwerenności energetycznej, chaotyczne inwestycje. Przerzucanie się odpowiedzialnością.
fot. MOI