Magazyn Zmiany, lipiec/08
W naszym cyklu pt. “Szósta Zmiana” czas na Piotra Dąbrowskiego z JWS Koks – zapalonego tancerza, dla którego breaking stał się rodzajem terapii. – Po 10 bardzo ciężkich latach, naznaczonych depresją i nałogiem, wróciłem do mojej największej życiowej pasji – dzięki niej moje życie odzyskało sens – mówi bohater tej opowieści. Oprócz tańca pasjonuje go jeszcze sztuka tatuażu. Czy to nowy nałóg? Być może. Ale za to jaki piękny!
Porozmawiamy o tańcu? Jak to wszystko się zaczęło?
Miałem kilkanaście lat, to był piorun miłości, jak w “Ojcu Chrzestnym”. Rok 2004, trwają Mistrzostwa Europy w Piłce Nożnej, Grecja, niespodziewanie, wygrywa finał. Ale ja szaleje nie na punkcie futbolu, tylko na punkcie breakingu, który właśnie zobaczyłem w wykonaniu chłopaków. Tańczyli na kartonach w centrum Mielna. Chciałem być jaki, jak oni.
To była główna motywacja?
Byłem nastolatkiem, nie będę ukrywał – chodziło też o chęć pokazania się i brylowania na parkietach podczas dyskotek. Ale szybko odkryłem, że taniec to mój motor napędowy. Chciałem być nie tylko najlepszy, ale też zachowywać się i wyglądać jak chłopaki, którzy mnie inspirowali. Tańczyłem regularnie do 20. roku życia – później nastąpiła ciężka dekada. Systematyczność siadła, ja coraz bardziej pogrążałem się w nałogu i depresji.
Przestał Pan tańczyć?
Nie przestałem, ale treningi nie były regularne. Dopiero wraz z podjęciem decyzji o abstynencji, wróciłem z pełnym oddaniem do pasji.
To był rodzaj terapii?
Chyba można tak powiedzieć. Nie chciałem trzeźwieć na smutno. Regularne treningi przywróciły mi wiarę w to, że mogę znów decydować o swoim życiu i pisać jego scenariusz tak, jak mi się podoba. Myślę, że moja historia może dawać innym nadzieję, bo dobrze pokazuje, jak podnieść z dna. Dziś taniec pozwala mi na bycie sobą. Dzięki niemu ćwiczę uważność i bycie TU i TERAZ. Staram się to podejście przekładać na każdy aspekt swojego życia. Najlepsze jest to, że wciąż traktuję to jako ogromną przygodę – mimo że z tańcem mam do czynienia już druga dekadę, to staram się do niego podchodzić tak, jak bym się ciągle uczył wszystkiego na nowo – dzięki temu, mam wrażenie, szybciej się rozwijam.
Czy breaking to to samo, co breakdance?
Nie, ale to bardzo często powielany błąd. Jest wiele historii dotyczących początku breakingu, ale moja ulubiona to ta: w latach 70. DJ Kool Herc podczas grania na ulicach Nowego Yorku, zauważył ze dużo osób zaczyna tańczyć i dobrze się bawić do wyodrębnionych, zapętlonych przejść perkusyjnych z utworów funkowych i jazzowych. W slangu zaczęto tancerzy nazywać b-boy (od beat boy, w tłumaczeniu: chłopaki z bitem), a sam taniec breaking albo bboying. W latach 80. media nurtu głównego zaczęły trochę niezdarnie i ignorancko nazywać ten uliczny taniec breakdance. W środowisku tanecznym nie przepadamy za tym określeniem, choć zdajemy sobie doskonale sprawę, że dalej z tym nazewnictwem jest najbardziej kojarzony.
Breaking przeżywa dobry czas – wkrótce ma trafić pod olimpijskie strzechy.
To prawda. Pierwszy raz w historii breaking pojawi się na igrzyskach w Paryżu w 2024. Zasady sędziowskie oceniane będą na zadach TREE FOLD:
◦ BODY – ewolucje, akrobacje , figury wymagające dużej sprawności fizycznej
◦ MIND – kreatywność i orginalnść tancerza
◦ SOUL – poczucie rytmu, to jak tancerz reaguje na muzykę, jak panuje nad swoją wewnętrzną energią
Świadomy tancerz zaznacza, że zna podstawy, wie o co w tym chodzi, ma korzenie, ale jednocześnie daje dużo od siebie, filtruje wszystko przez własną wrażliwość i doświadczenie.
Nie wiem, jak tancerze w innych krajach czy miastach, ale ja zauważyłem u nas pewną zależność – wszystkie osoby, które ze mną tańczyły, tańczą do tej pory. Niemal wszystkie pochodzą z dysfunkcyjnych rodzin. Myślę, że taniec był dla nas odskocznią od codziennych problemów – tak teraz, jak patrzę z dystansem, na to patrzę.
Wygląda na to, że taniec uratował Pana wiele razy.
Tak, zdecydowanie. Nie wiem, gdzie bym dzisiaj był, gdyby nie breaking.
Zdaje się, że od niedawna ma Pan nową pasję?
Widać, prawda? (śmiech)
Widać. Do twarzy Panu!
2 lata temu lata temu zrobiłem w olkuskiej pracowni “Gniazdo” pierwszy tatuaż. Tak spodobała mi się praca i atmosfera tego miejsca, że później wracałem…20 razy. Trochę to kompulsywne zachowanie, wiem, ale cóż począć. Od jakiegoś czasu działam razem z chłopakami, zajmuję się brandingiem marki. Traktuję to jako kolejny krok w samorozwoju i cieszę się, że trafiłem do tego wspaniałego środowiska.
Czyżby kolejny, obok tańca, prezent od losu?
Na to wygląda.