Magazyn Zmiany, październik/8
Zdolności plastyczne szybko dały o sobie znać – już w pierwszej klasie podstawówki, gdy koledzy w ławce obok mozolnie rysowali szlaczki, on projektował rakiety i czołgi. Później, w liceum, namówiony przez ciotkę wziął udział w konkursie na prace malowane akwarelami. Zajął drugie miejsce. Ale największą pasję – tworzenie rzeźb z papieru – odkrył dopiero jako dojrzały człowiek, 11 lat temu. Origami stało się dla Marka Orsicza z Elektrowni Bełchatów, kolejnego bohatera naszej serii Szósta zmiana, doskonałym lekarstwem na stres i samotność.
Jak to w życiu – wszystko było dziełem przypadku. W sanatorium podejrzał, jak inny kuracjusz składa łabędzie ze złożonych pasków papieru. Przyłączył się, by pomóc, i tak połknął bakcyla. – Nie podobało mi się, że wzór jest taki prosty, dlatego zacząłem szperać w internecie w poszukiwaniu bardziej wymagających projektów. Wymyśliłem też, jak zabezpieczyć rzeźbę Vikolem, by była bardziej trwała – opowiada.
Na pierwszy ogień poszły choinki, później sam wymyślił mikołaje, bo te z sieci nie za bardzo mu się podobały. – Po zimie przyszła Wielkanoc – zacząłem składać koszyczki, które zrobiły furorę – wielu znajomych prosiło mnie o nie – wspomina Marek. Jeden koszyczek to 2700 paseczków brystolu. Składanie ich w dzieło sztuki zajmuje około 30 godzin. Potrzebna nie tylko precyzja, ale i anielska cierpliwość.
Marek: – Jestem nerwus, moja impulsywność nie raz w życiu ściągnęła na mnie problemy. A składanie origami mnie uspokaja i odpręża, daje radość i satysfakcję, zwłaszcza, gdy na koniec przychodzi nagroda w postaci pochwał i podziękowań.
Sztuka pozwoliła mu uporać się z demonami przeszłości, bo gdy człowiek zajęty tworzeniem, nie trwoni czasu w bezsensowy sposób. – Polecam taką terapię każdemu, zwłaszcza na długie, jesienne wieczory – mówi artysta.